poniedziałek, 15 sierpnia 2016

RUNNING WILD - Rapid Foray (2016)

Kiedy w 2009 roku świat obiegła wiadomość, że Rock;n Rolf kończy swoją piracką podróż to poczuł smutek i wiedziałem że heavy metal już nigdy nie będzie taki sam. Muzyka Running wild towarzyszyła mi od samego początku i to był jeden z tych zespołów, dzięki któremu pokochałem ten rodzaj muzyki. Szybko stał się też jednym z moich najbardziej ulubionych zespołów, który tak naprawdę nigdy nie nagrał słabego albumu. Na powrót do biznesu nie trzeba było długo czekać. Fakt, była to dziwna reaktywacja wielkiego zespołu, bo bez pełnego zespołu, bez sekcji rytmicznej i bez jakiegoś pomysłu. „Shadowmaker” był nieco innym albumem, bardziej hard rockowym, bardziej mrocznym. Problem tkwił przede wszystkim w braku prawdziwego perkusisty czy basisty. Mimo że nie jest to najlepszy album tej grupy, to jednak cieszył fakt, że ulubiona kapela wróciła do świata żywych. Szybko nagrano kolejny album i w roku 2013 ukazał się świetny „Resilient”, który był już bliższy starym albumom z lat 90. Wokal Rolfa był ciekawszy, a i kompozycje bardziej przebojowe i dynamiczne. Okładka też bardziej nawiązywała do pirackiego stylu i w końcu można było cieszyć się muzyką Running Wild. Od tamtego wydawnictwa minęło 3 lata, zespół zagrał koncert na Wacken w roku 2015 i tam zaprezentowali najnowszy kawałek „Into the West” . Tak o to ruszyła machina promowania najnowszego dzieła zatytułowanego „Rapid Foray”.

Mocną stroną Running Wild od zawsze były okładki i to one potrafiły nas wprowadzić w klimat danej płyty. Patrząc na najnowsze dzieło Jensa Reinholda jest miłe dla oka i utrzymane jest w pirackim stylu. Można doszukać się podobieństw do „Rogues en Vogue” czy „The Brootherhood”. Jens oczywiście bazował na zdjęciu, które zrobił sam Rolf. Nad brzmieniem pracował Rock'n Rolf i Niki Novy, a trzeba przyznać, że nie powala na kolana. Jest troszkę płaskie i takie sztuczne. W sumie to one jest najsłabszym punktem płyty. Jednak Rolf nadrobił materiałem. Trzeba było czekać 3 lata i w sumie wynikało to z kontuzji Rolfa. Czas jednak pozwolił lepiej przygotować materiał, który jest bardziej złożony i bardziej zaskakujący niż na poprzednich dwóch albumach. Płyta nie jest taka prosta i banalna, są liczne motywy, które upiększają album. Same kompozycje są już bardziej klasyczne, bardziej dopracowane i urozmaicone. Dzieje się w nich naprawdę sporo i to pod wieloma względami przypomina stare albumy. Zaczyna się od „Black Skies, Red Flag”. Nie jest to petarda, ale zaskakuje ciekawym melodyjnym wejściem. Po kilku sekundach wkracza riff rodem z płyty „Black Hand Inn”. Dzieje się w tej kompozycji całkiem sporo i tutaj można dostrzec pewne urozmaicenia i wplecenie kilku motywów. Bardzo dobrze wypadają solówki Rolfa i Petera Jordana, który sporo zrobił dla Running Wild. Jego praca jest warta uwagi, zwłaszcza jeśli chodzi o riffy i współgranie z Rolfem. Przypominają się stare dobre czasy. Dalej mamy nieco szybszy, agresywniejszy „Warmongers”. Wejście niezwykle energiczne i od razu rzuca się znacznie ciekawsza sekcja rytmiczna i perkusja jest bez wątpienia o wiele żywsza na tym krążku niż na dwóch poprzednich. Nowy album zaskakuje klasycznymi patentami i niezwykle wysoką formą Rolfa jeśli chodzi o wokal. To kolejny aspekt, który sprawia, że przypominają się najlepsze dokonania tej kapeli. Rolf nie był sobą, gdyby nie stworzył chwytliwego refrenu i ciekawej linii melodyjnej. Te właśnie stanowią o potędze tego kawałka. Sama konstrukcja, styl i jakość przypominają klimat „Black Hand inn”. Stonowana perkusja i pulsujący bas, a potem soczysty riff i mamy nieco toporniejszy kawałek w postaci „Stick To Your Guns”. Zaczyna się ciekawą porcją solówek. Black Hand inn ma to do siebie, że nie od razu wszystko da się w nim odkryć i cechują się swego rodzaju topornością. Ten kawałek idealnie oddaje te cechy i w sumie można go porównać do „Soulless” czy „Resilient”. Niemiecki heavy metal wysokich lotów, który potrafi umilić czas. Kolejnym nieco szybszym kawałkiem na płycie jest tytułowy „Rapid Foray”. Cechuje go niezwykła melodyjność i przebojowość. Lekki i przyjemny utwór, w którym Rolf nie boi się wykorzystać hard rockowy feeling z poprzedniego albumu. Sam Rolf najbardziej dumny jest z „By the Blood of your Heart”. Faktycznie jest to podniosły i bujający kawałek. Jego zaletą jest prosty i zapadający w głowie riff, a także epicki refren. Znów mamy wrażenie, że przenosimy się w czasie, tylko że tym razem do ery pierwszych dwóch płyt. Przypominają mi się tutaj dwa kawałki, a mianowicie „Chains and Leather” czy „Prisoners of Our time”. Rolf zaskoczył tutaj wykorzystaniem elementów muzyki szkockiej, co trochę przypomniało „Tunes of War” Grave Digger. W karierze Running Wild było sporo instrumentalnych kawałków i w sumie miło, że znów wrócono do tego rozwiązania. Fani „Evilution” z Death or Glory na pewno zachwycą się klimatycznym i urozmaiconym „The Depth of the sea – Nautilus”. Kawałek przepełniony jest ciekawymi motywami i solówkami. Dalej pojawia się prawdziwy hit w postaci „Black Bart” i długo czekałem na utwór w klimatach „Jeenings Revenge” czy „The Privateer” i ten utwór to ma. Też tutaj słychać, że perkusja jest ciekawsza a i lider zespołu ma więcej frajdy z gry. Bardzo udany riff, warstwa melodyjna czy partie gitarowe. Można go dodać do najlepszych utworów Running wild. Końcówka płyta jest równie ciekawa co początek. „Hellestrified” wyróżnia się mocniejszy riffem, toporniejszym charakterem, ale to wciąż bardzo mocny i melodyjny heavy metal. Bardzo energicznie zaczyna się „Blood Moon Rising” i to tez nieco żywszy kawałek, który próbuje nas przenieść do czasów „Black Hand Inn” czy „Pile of Skulls”. Album promował od samego początku przebojowy „Into the west”, który bliźniaczo przypomina „Billy the kid” z Blazon stone. Rolf zaskakuje, że po tylu latach wciąż potrafi grać na takim poziomie. Kompozycja porywa chwytliwym riffem, melodyjnością i refrenem, który po prostu porywa. Na sam koniec mamy coś wyjątkowego czyli „Last of the Mohicans”. Tak „Blody Island” przywrócił wiarę, że Rolf nie zapomniał jak tworzyć kolosy. To było coś wyjątkowego i wiele z nas się zachwyca dalej tym utworem. Natomiast nowy kolos to prawdziwa piękna, podniosła, rozbudowana i pełna smaczków kompozycja. To kwintesencja stylu Running wild i taka twórczość tej grupy w pigułce. Tutaj nawet perkusja brzmi żywiej, a riff to prawdziwa uczta dla fanów albumów „Pile of Skulls” czy „Black Hand inn”. Wiele kolosów Rolf stworzył, ale „Treasure island” i „Genesis” uważane są za te najlepsze. „Last of the mohicans” może śmiało z nimi konkurować. Można doszukać się wiele podobieństw. Początek kiedy mamy lektora, spokojne akustyczne wejście, liczne przejścia, motywy, sporo solówek, klimat, piracki refren, który buja. Świetne zwieńczenie świetnej płyty, która na długo zostaje w pamięci.

Te najlepsze albumy Running Wild zostają na długo w pamięci, co jakiś czas odkrywamy je na nowo i przeżywamy ich wielkość. To mieszanka pirackiego klimatu, mocnego heavy metalu, pięknych solówek, mocnych riffów i przebojowości. Wielu będzie szukać dziury w całym, że perkusja sztuczna, że zespół ma late świetności za sobą. Czy rzeczywiście tak jest? Dawno nie słyszałem tak dopracowanego i zaskakującego albumu Running Wild. Dawno nie było tak złożonego i bardziej wymagającego materiału. Dawno nie było tak piracko i tak klasycznie. Album klimatem przypomina „Black Hand inn”. Dobrze, że w 2011 Running Wild powrócił do grania i że nie zakończył swojej pirackiej podróży. Choć nie grają koncertów, choć nie zespołu w pełnym składzie, to jednak muzycznie wciąż potrafią zaskoczyć i wzruszyć swoich fanów. Śmiało można wpisać Rapid Foray do grona tych najlepszych albumów Running Wild.

Ocena: 9.5/10

7 komentarzy:

  1. Miło słyszeć taką zapowiedź nowego albumu RW. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Już nie mogę się doczekać! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jednym tchem przeczytałem recenzję,nie słuchałem albumy tylko parę kawałków z yt A czuję się jak bym całość przesluchal kilka razy.Super recenzja ,zajebista.

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety album jako całość mnie rozczarował :/ Kilka kawałków bez pomysłu, bez życia, a już „By the Blood of your Heart” jest po prostu...żenujący :/ Produkcja tak jak napisałeś Łukaszu - mocno kuleje. Nie zgodzę się jednak co do brzmienia perkusji bo jak dla mnie jest dużo gorsza niż na poprzednikach, słychać bardzo wyraźnie, że to znowu automat perkusyjny. Nie wiem co Rolf ma do żywej perki, na starość chyba dziwaczeje :) Ogólnie album tylko dobry, poprzednik był dużo ciekawszy. Nie zmienia to jednak faktu, że i tam mam sporo radochy przy odsłuchu, przecież to nowy Running Wild :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodnie z opisem z okładki za perkusję odpowiada:
      Michael Wolpers - drums,
      Jeśli jest automat, to Rock and Rolf podaje nieprawdę.
      Tyle w tym temacie.

      Usuń
    2. cóż mogę dodać...nie czytałeś opisu z okładki dokładnie. Napisano tam wyraźnie: Running Wild "live" are: i następnie wymienione są nazwiska muzyków. Dodatek "live" w tym przypadku świadczy tylko i wyłącznie o tym, że to skład koncertowy. Rolf nie kłamał, po prostu nie powiedział wszystkiego ;)

      Usuń
  5. To najlepszy album od czasów ,,Brotherhood''.Dużo ciekawszy niż poprzednik( o Rougs... czy Shadowmaker nie wspominając) Owszem, brzmi jak zwykle trochę sztucznie ale same kompozycje są zaskakująco dobre.Powróciło szybkie kostkowanie którego brakowało mi najbardziej. Co do ,,By the bloood...'' to po pierwszym odsłuchu miałem mieszane uczucia czy aby to nie za wesołe ale teraz słucham z przyjemnoscią

    OdpowiedzUsuń