czwartek, 23 lutego 2017

SCREAMER - Hell machine (2017)

Klasyczny heavy metal i fascynacja latami 80 nigdy się nie znudzą i w sumie dobrze, że są jeszcze młode kapele, które starają się dbać o to żeby nikt nie zapomniał o heavy metalu i latach 80. Taki Steelwing, Striker, Enforcer czy Screamer niby nic nowego nie grają, ale sprawiają że słuchacz przenosi się do lat 80 i przypominają się nasz ukochane albumy naszych kapel, które sprawiły że pokochaliśmy ten rodzaj muzyki. Budzi się w nas uczucie sentymentu i choć jest wtórne to co słyszymy to i tak czerpiemy z tego wielką radość. Screamer to szwedzki band, który konkuruje z Ambush czy Enforcer. Szwedzka stal daje o sobie znać przy tych zespołach. Jeśli chodzi o Screamer to mieli dobry start, ale czegoś brakowało. Na „Phoenix” rozwinęli się i minęły 4 lat, więc czas na nowy album czyli „Hell Machine”.

Skład zespołu uległ zmianie, bowiem pojawił się basista Fredrik Carlstrom oraz wokalista Andreas Wikstrom. Jednak nowe osobistości nie zmieniły stylu kapeli i panowie dalej grają dynamiczny, melodyjny heavy metal, który jest osadzony w latach 80. Dla fanów starego Judas Priest czy Iron Maiden jest to pozycja obowiązkowa. Sama okładka wygląda jak miks „Screaming for Vengeance” i „Defenders of the faith”. Jest kicz, ale jest też klimat lat 80 i to chodzi. Tym razem zespół postawił na szybki, dynamiczny i treściwy materiał. Na płycie znalazło się tylko 8 kawałków, co daje nam niecałe 40 minut muzyki. Nowy wokalista tj Andreas daje czadu i nie żałuje swojego głosu. Śpiewa technicznie, ale nie brakuje mu technicznego zaplecza i charyzmy. Idealnie pasuje do heavy metalu z lat 80 i to słychać w przebojowym „Lady of the Night”. Na otwieracz wybrano jednak „Alive” i w sumie mnie to nie dziwi. Kawałek jest dynamiczny, zadziorny i bardzo przebojowy. Duet gitarowy Dejan i Anton pędzą do przodu i nie brakuje im ikry. Niby nic oryginalnego, ale jest w tym serce muzyków i ich zapał. Do promocji krążka wykorzystano chwytliwy „On my way”, w którym nie brakuje też nutki hard rocka. Złożone solówki, melodyjny riff i szybsze tempo to atuty energicznego „Hell Machine”. Spokojnie zaczyna się „Warrior”, jednak nie jest to ballada, ani też epicki kolos. To zadziorny i bujający kawałek nawiązujący do NWOBHM. Hołd dla Saxon to bez wątpienia „Denim and leather” i nie to nie jest cover klasyku Saxon. Koncówka płyty jest również emocjonująca bo pojawia się petarda „Monte Carlo Nights”, który jest jednym z najlepszych utworów Screamer. Całość zamyka bardziej urozmaicony i mroczniejszy „The punishment”.

Zespół darował sobie jakieś wolniejsze kawałki, tak więc nowy album to prawdziwa petarda. Jest szybko, prosto i do przodu, a każdy utwór daje sporo frajdy. „Hell machine” to wycieczka do lat 80 i to przez najlepsze dzieła Saxon, iron Maiden czy Judas Priest. Jestem za jeśli tak ma to brzmieć. Najlepszy album Screamer póki co.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz