środa, 17 maja 2017

FIRE ROSE - Devil on high heels (2016)

Szwajcarski hard rock czy heavy metal zawsze cieszy się sporym zainteresowaniem i w sumie nic dziwnego, bowiem można trafić na sporo wartościowych zespołów. Ostatnim takim miłym zaskoczeniem był „The devil on high heels”, choć to tylko debiutancki album. Jest to młoda formacja, która gra dynamiczny i przebojowy hard rock z domieszką heavy metalu. Niby nic odkrywczego, niby dużo w tym lat 80 i wpływów Dokken, Motley Crue, Wasp czy Pretty Maids. Jednak panowie znają się na swojej robocie i wszystko wyszło im bardzo naturalnie. Płyta szybko zapada w pamięci i spora w tym zasługa lidera grupy czyli Simona Giesa i to on w sumie odpowiada za warstwę instrumentalną. Stawia na profesjonalizm, na przebojowość i chwytliwe melodie, a to sprawdza się idealnie. Fire Rose to również świetny i utalentowany wokalista Pascal Dahindens, który ma taką naturalną chrypę. To wszystko przedkłada się na poziom i jakość prezentowanej muzyki. Już sam otwieracz „Wheel on fire” brzmi jak kawałek stworzony w latach 80. Bardzo prosty w swojej formule i niezwykle przebojowy, przez co zapada na długo w pamięci. „Fire'n Ice” jest już bardziej toporny, bardziej skierowany do fanów Accept czy Wasp. Zespół odnajduje się w rockowym i luzackim graniu w stylu Ac/Dc co pokazuje w „Don't need somebody”. Nie mogło zabraknąć szybszego heavy/speed metalowego grania i „Heavy Metal Still burns” brzmi jak kawałek stworzony przez Doro w czasach Warlock. Na płycie jest sporo treściwych przebojów, które śmiało mogłyby podbić radiostację. Dobrym tego przykładem jest „Fades to Grey” czy „Failing”, który przywołuje na myśl Accept czy Hammerfall. Nawet ballada „I love you” brzmi naturalnie i niezwykle klimatycznie. Trzeba przyznać, że panowie odrobili zadanie domowe. Kolejnym świetnym szybkim killerem na płycie jest melodyjny „Light of hope” czy rytmiczny „Together we stand”, który też dostarcza sporo frajdy słuchaczowi. Całość zamyka „We are Wild”, który osadzony jest w twórczości Judas priest i w sumie to też sprawdza się w muzyce Fire Rose. Ten szwajcarski band nie gra niczego oryginalnego, ale taka wzruszająca wycieczka do lat 80 też czasami jest potrzebna. Fire rose robi to profesjonalnie i nie boi się ocierać o wtórność. Ich muzyka jest prosta, przebojowa i trafia w serce słuchacza. Bardzo dobry start.

Ocena: 8.5/10

1 komentarz: